16.07.2016 08:59
Wspominam cz.1
Wierciłem się w ikea'owskim łóżku o materacu twardym jak siennik, przewracając się z jednego boku na drugi. Zerknąłem na elektroniczny zegarek z zielonym wyświetlaczem, który stał z prawej strony łóżka. Wskazywał 1:30 w nocy. W moim brzuchu cały czas się coś wylewało, przelewało, nalewało, bulgotało i przetłaczało. Nie mogłem już dłużej spać. Mój zegar biologiczny nakazywał mi rozpocząć dzień. Nie zlekceważyłem go. Wstałem.
Za oknem panowała całkowita ciemność. Widać było tylko zapalone światła pomarańczowych latarni pobliskich domostw. Liście drzew niemiły się od deszczu który przestał padać może godzinę temu. Zerknąłem na niebo i w oddali zobaczyłem majaczące gdzieniegdzie między chmurami gwiazdy. Zapaliłem światło i zszedłem na dół stromymi schodami, wyłożonymi miękką jasną wykładziną. Podniosłem jeden z drewnianych listków żaluzji i zerknąłem na podjazd przed domem, gdzie stała zaparkowana niebieściutka CBR 1100 XX. Była przykryta plandeką a garb z tyłu motocykla świadczył o obecności dwóch siedemdziesięcio litrowych toreb, nałożonych na siebie w miejscu pasażera. Byłem lekko podenerwowany. Czułem jak trzęsą mi się flaki. Starałem się nad tym wszystkim zapanować lecz emocje brały górę. Wlałem wodę do czajnika i nastawiłem ją żeby się zagotowała. W tym momencie z góry zeszła moja siostra.
– Co to już wstałeś?
– Tak, nie mogłem dłużej spać więc szedłem na dół żeby zaparzyć sobie herbaty.
– Jak się czujesz, wyspałeś się? – Tak, choć lekko się denerwuję.
– Pamiętaj że nic się nie dzieje, pogoda powinna dopisać a oznaczenia na drodze są przejrzyste – uspokajała mnie.
– Tak wiem, muszę tylko wsiąść i rozpocząć jazdę. Wtedy nerwy znajdą upust i wszystko wróci do normy.
Śniadanie ledwie dzióbnąłem, choć wiedziałem że mój organizm musi być w stu procentach naładowany, sprawny, wypoczęty. Miałem przed sobą około 1300 km. W tym przeprawę promem, zmianę czasu, a Polska do której jechałem w okolice Opola była siódmym krajem w planowanej podróży.
Wyprawę zacząłem w Szkocji w okolicach Glasgow. Po dniu pracy, korzystając z ostrzeżenia mojej siostry przed ulewnmi deszczami zapakowałem motocykl torbami aby zwarty był i gotów do "lotu". Tego samego dnia odebrałem jeszcze z serwisu zestaw napędowy, który przyszedł w ostatniej chwili. Wszystko wydawało się układać w spójną całość.
O 18:10 wyruszyłem na południe wyspy do stolicy Angli Londynu, oddalonego o 650km. Czekała mnie przeprawa przez dwa pasma górskie (szkockie i angielskie) i długa równina aż do samego Londynu.
W pierwszych górach lało niemiłosiernie. Opad był tak duży, że trzy pasy autostrady zamieniły się w rzekę. Na szczęście byłem dobrze ubrany, skuliłem się mocno za sterami hondy i sklepieniem wysokiej, nie seryjnej czarnej szyby. Nie przejmując się deszczem utrzymywałem prędkość 160 km/h. W tych warunkach w lekkim pochyleniu autostradowych zakrętów doskonale czułem co dzieje się na styku opony z asfaltem. Mianowicie tworzyła sie "poduszka wodna" powodująca delikatny poślizg i uczucie miękkiej jazdy. Wiedziałem że jest ślisko, lecz nie w takim stopniu aby utracić kontrolę nad maszyną. Dlatego trzymałem wysokie tempo, wzbijając kłęby mżawki jak i wystrzeliwując w powietrze piuropusz snopu wody z pod tylnej opony. Pozostawiajałem za sobą cieńki pasek suchego asfaltu który zaraz znikał, jak gazy kondensacyjne przelatujących wysoko samolotów.
Kiedy minąłem drugie pasmo gór, niebo otworzyło przede mną to co najpiękniejsze. Moim oczom ukazało się przejrzyste niebo pełne gwiazd z pełnią księżyca. Temperatura otoczenia zmieniła się na wyższą a sama jazda zaczęła coraz lepiej smakować. Czułem się bardzo dodrze, a świadomość że jadę właśnie na motocyklu do Polski, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Nie tylko dlatego że robiłem to w takim a nie innym stylu, mocno tęskniłem za wszystkim i za wszystkimi którzy tam pozostali.
Do Londynu dotarłem o 00:30. Na podjeździe przed domem wyszła na powitanie moja siostra. Ubrana była w szlafrok i kapcie a jej długie, ciemne, kasztanowe włosy spięte były z tyłu klamrą. Uściskałem ją i jej partnera. Zaparkowałem Hondę, zdjąłem top case plus nową przednią oponę która była na nim, tankbak a resztę przykryłem plandeką.
W kuchni na meblach w ciepłym oświetleniu, przyciemnianych potencjometrem żarówkach stały Warki Strong - jak się później okazało nie tylko jedna z nich czekała na mnie. Było ciepło i przytulnie. Miałem 24 godziny do następnego etapu wyprawy więc pozwoliłem sobie na odrobinę relaksu przy „bronku”.
Cdn...
Pozdro
Only to fly
Komentarze : 2
Londyn rzeczywiście uchodzi za miasto wyjątkowe i inne niż cała reszta Wielkiej Brytani.
Miasto które żyje 24h. Jest coś w nim. Trzeba dodać że kieszenie trzeba mieć wypchane kasą aby zgłębić to co oferuje.
Pozdro
w londynie to byłem w 2004 i zajebiście mi się podobało. nie wiem jak jest teraz...