20.05.2022 21:36
KTM 1290 Super Duke R
Piękno nie domaga się być komentowanym. Broni się samo. Na tym powinienem poprzestać w swoich wywodach i dywagacjach. Natomiast do nikogo nie dotarłbym, nie przekazał informacji, nie naświetlił zdarzenia.
Jedną z ważniejszych dla mnie cech motocykla jest dawanie przez niego wolności. Wolności w pojęciu podejmowania decyzji, spontaniczności ruchu, bycia nie skrępowanym, poza wszelką ramą. Tak to pojmuje. Jakiekolwiek narzucanie woli przez osobę trzecią ogranicza, rujnuje zabawę i przepływ wolnej energii.
Dlatego jazda na KTM 1290 Super Duke R z pilotem prowadzącym naszą dwójkę, była specyficznym doświadczeniem. Trzydzieści mil na godzinę w siodle tego motocykla, wydawało się całkowitym minięciem z celem. Jakąś karykaturą motocyklizmu, żartem, czymś nieprawdziwym, udawanym. Potem czterdzieści mil na godzinę poza terenem zabudowanym w rzędzie aut. Ale o co chodzi - takie pytanie widniało w mojej głowie. Fał dwa pracowało lekko, z wyraźnym pierwiastkiem ogromnej mocy, podpartej soczystymi niutonometrami. Potrzebowałem czasu aby wyjść z letargu, kłamstwa które było rozgrywane.
Zrobiłem niewielki dystans między pilotem i..., otworzyłem gaz szerzej. W tej samej chwili ciało pokryła fala gęsiej skóry i wariacki chichot mojej osoby. QRRRRRR. Powtórzyłem zabieg, tym razem z jeszcze większą spontanicznością. Motocykl eksplodował, wystrzeliwując mnie w przestrzeń na tyle gwałtownie, że musiałem ratować się nagłym hamowaniem. Wtedy po raz pierwszy poczułem jaką siłą dysponuje. To był jakiś absurd. Minimalny nacisk na klamkę uruchomił kilku tonową prasę. Instrument który miałem okazje prowadzić, wymagał niesłychanej uwagi, wrażliwości, umiejętności i obycia. Nie byłem na to przygotowany.
Od tamtej chwili miałem w głowie nakreślone kilka kresek szkicu, z czym mam do czynienia. Dłonie cierpły szybko, przez mocne trzymanie kierownicy. Uścisk sztangisty. Niby lekko, ale jednak BETON.
Wyprzedziliśmy kilka aut. Potem kilka rond. Jechałem dość kwadratowo. Czułem że nie jestem sobą, jak również mialem świadomość tego, że wyszedłem z wprawy. Ostatni raz dosiadałem motocykla kilka lat temu i to w dodatku małej pojemności. To zdecydowanie wpływało na tamtą chwilę.
Potem jakaś wieś, znowu 30mil/h. Dopiero później się rozluźniło. Facet płynnie przyspieszył i zrobił się ładny, kilkuset metrowy gap. Wtedy pozwoliłem sobie na więcej. Ten silnik jest niemożliwy. Pracował w funkcji ROAD - czyli średniej - a i tak głowa odjeżdżała mi z karku. Nie mogłem utrzymać jej w pionie. Potem jeszcze jedno hamowanie, z dohamowaniem. Poczułem wtedy fizyczną wagę własnych gałek ocznych. Ewidentnie działała na nie siła, tworząca pewne ciśnienia w czaszce, które z kolei chciały wypchać je z oczodołów. Potem znowu ogień. Coraz szerzej otwierałem gaz. Aż w końcu na trzecim biegu przy wartości czterej tysięcy obrotów przednie koło uniosło się w powietrze. Silnik pompował z takim zdecydowaniem i siłą, że zaczął mnie onieśmielać. Pulsował przy tym soczystym brzmieniem tysiąca trzystu i jeden centymetrów sześciennych. Prawdziwy, realny i namacalny reaktor jądrowy. Raptowny jak wybuch supernowej. Oszałamiający. Reakcja na gaz była równie nagła jak w super moto.
Całość trwała około 25 min. Poznałem może jedną pięćdziesiątą a nawet jedną setną tego, co ten motocykl oferuje. Dostałem zwyczajnie w mordę od tego sprzętu. Pokazał jak wymagającym jest motocyklem. Niebezpieczeństwo było bardzo realne. Respekt był na baczności cały czas.
Co ciekawe. Obudził on we mnie to, co było zamknięte za drzwiami mojej istoty od dłuższego czasu. Przypomniał o istnieniu euforii, uwalnianej nagle przy szerokich otwarciach kanałów ssących. O dziecięcej ekscytacji, uniesieniu, zachwycie i beztrosce. To z kolei udowodniło czym jest pamięć komórkowa. Zapisane jest to we mnie na stałe, bez możliwości wymazania upływającym czasem. To składa się na moje DNA, przekazywane z ojca na syna. The BEAST jest ucieleśnieniem motocykli które kiedyś wyznawałem. Myśle że ma w sobie wszystkiego z nawiązką. Nawiązką która ciężko ogarnąć. Ten motocykl to realny narkotyk, magnesuje i przyciąga. Ciężko jest od niego oderwać myśl, zapomnieć o nim. Jest jak strzykawka z heroiną czy nabite zielskiem bongo. Szepcze do nas i nawołuje, elektryzuje. Utrzymanie stu procentowej koncentracji podczas domowych rozmów, mogłoby stać się niemożliwe. Myśl ciagle odjeżdżałaby i lgnęła do tego motocykla. Wiem coś o tym.
Ale czy naprawdę wciąż potrzebuje takiego motocykla...?
To pytanie za 100 punktów.
Komentarze : 3
Dzięki chłopaki.
W Londyńskim ruchu ulicznym widziałem wczoraj kilka maszyn, między innym właśnie KTM Super Duke. Czół się jak ryba w wodzie. Nagłe otwarcia gazu, gwałtowne zmiany kierunku i echo tego piekielnego silnika. Przechodnie czekali grzecznie na swoją kolej. Żaden z nich nie chciał przejść na czerwonym, kiedy w pierwszej linii stała pomarańcza.
Jej gaz nie nawija już na siebie metalowej linki. To potencjometr, wysyłający precyzyjną informacje do ECU, w jakiej pozycji się znajduje. To alchemik wydający polecenia, jak przemienić ołów w złoto. Tam nie ma mowy o pomyłce.
Wciąż jestem oszołomiony tym co zaszło między mną i tym motocyklem. Im dalej od tej sytuacji, tym bardziej mnie do niego ciągnie.
Trafiony...
Dzięki ! Tak właśnie to powinno zostać przeliterowane. Niegrzecznie, bo tak się jeździ. Nawet jeśli nie za często. Bardzo dobre. Aż zachciało się coś dopisać.