• » RiderBlog
  • » calmly
  • » GSX-R 1000 vs CBR 1100XX vs KTM 990 Adventure R
Najnowsze komentarze
Dzięki chłopaki. W Londyńskim ruc...
Jeździłem i potwierdzam. Dobre to ...
Okularbebe2 do: KTM 1290 Super Duke R
Dzięki ! Tak właśnie to powinno zo...
Coś w tym jest co piszesz. Lepsze ...
czasem stary hebel ma więcej chara...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

09.10.2016 10:49

GSX-R 1000 vs CBR 1100XX vs KTM 990 Adventure R

     Słoneczny poranek niekoniecznie musi oznaczać że reszta dnia także będzie przebiegała w podobnym klimacie, zwłaszcza w Szkocji. Weekendy to czas, kiedy wyjeżdzałem swoją hondziurą na przetarcie szlaków. Dla odświeżenia sobie motoryki ruchów jazdy na motocyklu jak i zwykłego przewietrzenia umysłu. Dla nasycenia się otoczeniem.

     Gdy szedłem na święcenie jaj w wielką sobotę zadzwonił telefon. To kumpel P z którym od dłuższego czasu próbowaliśmy się ustawić na motorki, ale nigdy nie udało się nam zgrać w czasie.                                                                                                                                 Umówiliśmy się na czternastą pod siedzibą lokalnego dilera Hondy. Dokładnie o godzinie zero stanąłem w słoneczku obok umówionego miejsca, parkując niebieską strzałę równolegle do krawężnika. Jej cień opadał na industrialną asfaltową drogę, rysując karykaturę ikony ultra szybkich motocykli. Po kilku minutach cierpliwego czekania z za zakrętu wyłoniła się czarna GSX-R 1000 K6, w czarnych plastikach i z czarną nakładką na reflektorze sprawiającą, że światło drogowe było czerwone. Jedyny kolor łamiący bezwzględną czerń motocykla była tylna felga w kolorze jaskrawego różu, dająca ciekawy efekt sztuki nowoczesnej. Jego sportowa pucha Yoshimury, plus dwie sportowe Delkevič w mojej Hondzie zapowiadały ekscytujący czas. Pogadaliśmy chwilę i ustaliliśmy z grubsza plan lotu. Na początku autostrada, potem ciekawsze, lokalne drogi w dobrym stanie.

  Już na samym początku wymieniliśmy pierwsze pozdrowienia z załadowaną do granic możliwości, niczym syryjski osioł Hayabusą. Piotrek prowadził i nie pozwalał mi się nudzić. Od razu narzucił wysokie tempo z przeciskaniem się pomiędzy autami. Cały czas kontrola lusterek i tego co działo się z przodu. Zrobiło się całkiem przyjemnie. W Dumbarton zaliczyliśmy tankowanie maszynek do pełna i ruszyliśmy dalej w drogę. W tym rejonie panuje niepisana zasada - jeśli człowiek nie uzupełni motocyklowych płynów na pierwszej napotkanej stacji, później może być z tym krucho. Odległości pomiędzy stacjami benzynowymi są tak duże, że nikt z motocyklistów nie ryzykuje, tankując wszędzie gdzie tylko się da.

  Przy wyjeździe z miasteczka na skrzyżowaniu udało mi się przecisnąć na pierwszą pozycję, tuż przed światłami. Piter został z tyłu. Przede mną rozwinięta była dwupasmówka o niewielkim ruchu. Ruszyłem jako pierwszy ale nie przekraczałem 120 na godzinę. Czekałem na czarne monstrum którego od dłuższej chwili nie było widać w moim lustrze. Po chwili pojawiła się w oddali czerwona, rozedrgana od wibracji przednia lampa. Od razu rozpoznałem że szedł na grubo. Czekałem do samego końca z otwarciem gardzieli w moim jeden.jeden. Kiedy Piotr był bardzo blisko odkręciłem rolgaz. Szósty bieg który był w tamtej chwili zapięty nie zapewnił porządanego przeze mnie efektu. Przepiołem trzy w dół i sypnołem wszystkim czym miałem. Blackbird zachował się jak przesycony testosteronem byk ukuty ostrogą, gdzieś na farmie przez nie zdającego sobie z powagi sprawy chłopca. W tej samej chwili przefruneło obok GSX-R 1000 na prawie pełnej szybkości. 164KM i 124Nm pomiędzy moimi łydkami katapultowało mnie w kierunku Suzi z takim impetem, który zmienił moje postrzeganie niewinnego kosa na ziejącego ogniem smoka. Po krótkiej chwili znowu siedziałem na jego ogonie.

  Za rondem kolejka wolno jadących aut. Jedziemy niewiele szybciej środkiem drogi obok puszek, dziękując uprzejmie tym którzy ustępują nam miejsca. Jest przyjemnie, słońce świeci a widoki nie pozwalają się nudzić. Jedziemy na północ. Droga zapowiada się nieźle - bardzo kręte i wąskie odcinki. Gdzieniegdzie woda na asfalcie spływająca z wypiętrzonych obok gór. Jedziemy z szeroko otwieranymi przepustnicami na niskich biegach po to tylko, aby na krótkich prostych wyprzedzać po jednym aucie. Dajemy radę, jest super. Piotrek cały czas prowadzi i narzuca tempo, jest szybki. Po chwili nachodzi mnie pomysł - teraz moja kolej. Na jednym z dłuższych szybkich lewych w który Piter wpisał się trochę wolniej, łyknąłem go zdecydowanie po zewnętrznej na znacznym otwarciu gazu. Od tamtej chwili ja grałem mu swoją nutę. Cały czas panuje spokój, nikt z nikim nie rywalizuje, po prostu teraz moja kolej. Utrzymuję to samo tempo co on, z tą różnicą że jadę z przodu.

 

 

  Pogoda nieco się psuje i zaczyna padać drobny deszcz. Dojeżdżamy do Tyndrum. Tutaj znajduje się popularna stacja paliw, gdzie spotyka się mnóstwo motocyklistów. Jest to jedna z niewielu szans zatankowania do pełna. Można się też zastanowić gdzie jechać dalej. Ze względu na tutejsze rozwidlenie dróg, niejeden z nas ma dylemat którą z nich wybrać.

  Czuję się znakomicie. W żyłach pulsuje mi krew pod dużym ciśnieniem, a moje nogi są jak z waty, tak jak z waty! Właściwie ostatni raz kiedy tak się czułem był tym pierwszym. Pamiętam dokładnie, jak po zejściu z "nocnika” motocykla przypadkowo poznanego gościa, włosy na nogach mrowiły a poziom adrenaliny nie pozwalał normalnie stać. To było jedyne w swoim rodzaju uczucie. ETZ 150 której byłem właścićelem w tamtym okresie oferowała wiele, natomiast CBR600F w czarno-czerwonym malowaniu wywróciła mój świat do góry nogami. To był prawdziwy roller coaster.

  Wypijamy z Piotrkiem wewnątrz knajpki po red bull'u i wychodzimy do motocykli. Jego ciasny, jednoczęściowy kombinezon który kupił sobie na urodziny, mieści jedynie w wewnętrznej kieszeni kartę do bankomatu o grubości półtora milimetra. Na telefon nie wystarczyło miejsca i powędrował pod siedzenie pasażera, do ażurowej konstrukcji zadupka. Przed zarysowaniem komórki maiała chronić frotowa skarpeta, o pochodzenie której wolałem nie pytać. Silnik suzuki był czymś niemożliwym. Legitymował się mocą 147KM mierzoną na tylnym kole i wkręcał się na obroty, na biegu jałowym niczym wyczynowy dwusuw. Czułem spory respekt do GSX-R 1000, żeby nie powiedzieć że się jej bałem. Piotr mówił jak wściekła jest podczas przyspieszania i potrafi podnieść przednie koło nawet na trzecim biegu podczas gwałtownych otwarć kanałów ssących. Z sentymentem wspominał model który posiadał wcześniej. Było to suzuki GSXR 1100. Mówił że czuł starszy model dużo lepiej, ze wzgledu na wiekszą masę i mniejszą moc.

  Po chwili gawędzenia decydujemy się na powrót w kierunku domu ale inną drogą. Przypomniałem sobie A821 przechodzącą później w A81. Jest bardzo kręta o dużym zróżnicowaniu terenu, gdzie nie widać co kryją małe wzniesienia. Do tego ostre winkle i co jakiś czas drobne kamienie na drodze, gdzieniegdzie woda. Technicznie bardzo trudna trasa pod warunkiem że będziemy chcieli pokonać ją szybciej niż pozwala na to prawo. Zaproponowałem ją a Piotrek zgodził się.

  Zaczynamy. Na dojazdówce do tamtej drogi znowu żwawe ruchy manetką i przyzwoite tempo. Mnóstwo zakrętów i idealny asfalt. Wyprzedzamy wszystko co napotykamy. Naprawdę dobrze się bawimy. Komuś z boku mogłoby wydawać się że ryzykujemy, jedziemy na limicie, ale zapas bezpieczeństwa jest naprawdę duży. Maszynki pieją w wysokich rejestrach obrotów, a ja niczym zahipnotyzowany wsłuchuję się w to, co wydobywa się z tłumików za moimi plecami. Ten piec brzmi naprawdę dobrze.

  Po jakimś czasie dojeżdżamy do A821. Skręcamy w nią i zatrzymujemy się na rytualną sikawkę. Wygląda to trochę zabawnie, kiedy dwa sporty pasą się na poboczu, a w tle widać dwóch jeźdźców oddających mocz na torfowy nieużytek. Słoneczko cały czas świeci, wiatru nie ma.

  Zrobienie zdjęcia, kilka słów i wtedy…, przejeżdża obok nas KTM 990 Adventure R z pasażerką. Grzmot jaki usłyszeliśmy z jego sportowych puch marki acripovič dał nam do myślenia. Jakby tego było mało, na jednym ze wzniesień widocznych w oddali, poderwał swobodnie przednie kolo i zaraz za nim zniknął. Krótkie zerknięcie na Piotrka i napada nas ta sama myśl - "Dawaj, podłączmy się do niego!"

  Jadę jako pierwszy goniąc KTM, choć nieco wątpię w to że zdołam go dogonić. Wspomniane wcześniej duże zróżnicowanie terenu nie pozwala zapierdalać bo można oderwać oba koła od podłoża, poza tym nie widać co kryje się za pagórkami. Wyprzedzamy jakieś auto i po chwili za ostrym prawym...., jest przyblokowany przez osobówkę! Zorientował się że jesteśmy tuż za nim. Redukuje i odjeżdża. Trzymamy się go niczym dwie wygłodniałe hieny goniące swoją zdobycz. Idzie naprawdę krótko. Tnie wszystkie winkle jak tylko się da. W odpowiedzi wykorzystuję wszystkie swoje umiejętności. Przednie koło mojej Hondy CBR 1100XX co chwilę traci kontakt z podłożem. Przed każdym winklem pełne hamowanie i bieg niżej. W tych warunkach tylne koło również traci przyczepność, wierzgając dziko zadupkiem. Czuję że koleś na KTM-ie jest rewelacyjny! Powoli, ale systematycznie odjeżdża. Doganiam go na każdym hamowaniu. Instynkt nie pozwala mi odpuścić. Zaczyna robić się naprawdę upalnie. On cały czas zapieprza jak zły, a kamienie spod jego kół tłuką w mój kask. Drażniący warkot i pojedyncze strzały z jego tłumików zdradzają każde zamknięcie rollgazu i nie pozwalają mi utracić koncentracji. W pewnym momencie orientuję się, że nie widzę za nami Piotrka, chyba nie dał rady - taka była moja refleksja w tamtej chwili. Jestem już naprawdę zmęczony. Kiedy utknęliśmy na moment za jakimś autem zatrąbiłem do kierowcy KTM'a i pokazuję kciukiem OK. On odpowiada tak samo i od razu daje pełny ogień. Cały czas trzymam się za nim. Zaczynam zdawać sobie sprawę, jak ciężkiemu zmęczeniu fizycznemu opierają się zawodnicy z torów wyścigowych. Daję z siebie wszystko, a on i tak utrzymuje dystans kilkunastu metrów.

  Zmieniam technikę. Już nie redukuję z 3 na 2, aby nie powodować niebezpiecznych uślizgów. Cały czas używam dwójki w całym zakresie obrotów i wykorzystuję całą szerokość drogi. Decyduję się zaufać jego doświadczeniu i idę za nim jak w dym. Hondziura prowadzi się wyśmienicie, choć warunki bliskie są ekstremalnych. W pewnej chwili widzę jak Adventure wyskakuje na jednym ze wzniesień a ja zaraz za nim. Pasażerka daje mu sygnał klapsem w udo, ale on w ogóle nie reaguje! Czuję że chodzi tutaj o coś więcej. W takich sytuacjach podobne temperamenty jak i ego kierowców zaczynają ze sobą rezonować. Teraz mamy możliwość sprawdzić motocykle, opony, hamulce, silniki, momenty obrotowe, moce. Ale czy na pewno tylko motocykle? Nonsens, przede wszystkim jednak siebie. Jestem zlany potem. W jednym momencie nawet przytarłem czymś o asfalt, sam nie wiem czym bo nigdy tego nie sprawdziłem. Jedziemy tym tempem cały czas.

  Po jakimś czasie prawdziwej walki na najwyższym moim poziomie, dojeżdżamy do małej miejscowości. Teraz już bardzo wolno, chill out. Ludzie obok knajp przy stolikach piją zimne napoje wygrzewając się w słoneczku. Zapachy perfum unoszące się w powietrzu jak i potu mijanych kolarzy. Wymodelowane kobiece fryzury, starannie nałożone makijaże. Zadbani mężczyźni, czyste chodniki, pomalowane domy, kwitnące w donicach pelaśki - czytaj pelargonie. Nawoskowane auta. Porządek, spokój i pełne odprężenie lokalnej społeczności.

  Dziewięćset dziewięćdziesiąt skręca na parking w bocznej uliczce. Ja parkuję motocykl przy głównej drodze na chodniku tak, żeby widział go Piotrek i podchodzę do kierowcy KTM’a i jego pasażerki.

- Cześć jak się masz? – zapytałem.

- W porządku.

- Dobry z ciebie kierowca.

- Z ciebie też.

- Znasz tą drogę? – spytał.

- Kiedyś nią jechałem, ale tylko raz. – odpowiadam po chwili.

- W takim razie wygrałeś.

- Czemu tak myślisz?

- Ponieważ utrzymałeś się za mną nie znając drogi.

- Obydwaj wygraliśmy…

 

  Pogawędziliśmy jeszszcze chwilę, śmiejąc się na całe gardło. W końcu przyjeżdża Piotrek. Jeszcze chwilę dyskutujemy, wymieniamy się numerami telefonów.

- Wracajcie bezpiecznie! - krzyknął James.

- Jak zawsze! - odpowiadamy zgodnie chórem.

Z uśmiechami odjeżdżamy w swoją stronę...

 

 

 

Pozdro

 

Only to fly

Komentarze : 1
2016-10-09 20:05:10 jazda na kuli

kumpel miał identycznego 990, fajny, ciekawy (ciekawostką jest, że motocykl ma dwa zbiorniki paliwa ) sprzęt był surowy i nieco postrzelony, ale też gnębiony awariami ( a miał go od nowości ) jedna awaria unieruchomiła go na pół roku w serwisie. miał też problemy ze sprzedarzą, która trwała wiele miesięcy :)
co ciekawe jego kumpel, którego też znam ma XX'a i to chyba już od parunastu lat...

  • Dodaj komentarz