13.05.2017 07:31
BABCIA
Ażurowe sklepienie dachu przyciągnęło moją uwagę kiedy stałem w kolejce do odprawy bagażowej na Stansted z całą rzeszą nieznajomych. Byłem najprawdopodobniej jedynym który włożył na siebie kurtkę motocyklową z trzymanym w ręku kaskiem. Odstawałem troszeczkę od reszty społeczności która włożyła na siebie możliwie najnowszą i najbardziej modną odzież. Kobiety miały uwypuklone i wklęsłe tam gdzie trzeba. Mężczyźni rownież nie odostawali o tego obrazu. Do tego zapachy perfum czy raczej wód toaletowych. Najróżniejsze zapachy, od modlących po te najbardziej wyrafinowane. W tym kontekście nie odostawałem od reszty, wylewając z rana na siebie wodę po goleniu. Na dobrą sprawę nie czułem jej wogule, może dlatego że jest wyjątkowo udana i pasuje do odczynu mojej skóry?
Głównym elementem docierajacym do moich nozdrzy był zapach nigdy nie pranej kurtki. W ciągu całych już 10lat odświeżyłem ją kilkukrotnie za pomocą rożnego rodzaju mydeł w pianie, przeznaczonych do membran GoreTex. Natomiast ani razu nie oddałem jej do pralni. Może dlatego byłem wnikliwie obserwowany przez innych? Na szczęście było na niej roztrzaskane tylko kilkanaście much których mam nadzieje nie było widać.
Miałem małą zakminkę czy będzie wolno mi wziąć ze sobą kask który gabarytowo nie pasował do ciasnych ram przewoźnika rayanair. Zadzwoniłem do centrum obsługi klienta i zapytałem jak sprawy sie mają. Miła kobieta z Węgier - tam mieściło sie biuro, dla prawdopodobnego obniżenia kosztów - poinformowała mnie że spokojnie mogę wziąć ze sobą motocyklowy kask, bez obawy o pozostawienie go na lotniskowym śmietniku ze wzgledu na jego gabaryty. Kamień spadł mi z serca kiedy otrzymałem tą wiadomość.
W Pl miałem do załatwienia kilka spraw i pomyślałem że skorzystam z tego czasu i przewietrze umysł na motocyklu który tam pozostał. Aby mogło to nastąpić potrzebowałem zrobić przegląd techniczny. Wszedłem więc na stronę internetową swojego miasta, znalazłem odpowiedni organ i zadzwoniłem bezskutecznie do stacji diagnostycznej. Na szczęście mieli otwarte do 16.30 tak więc powinienem się wyrobić - samolot lądował o 12.00 + 1h na dojazd do miasta.
Honda CB250 RS stała w bezruchu, przykryta starym prześcieradłem. Odkryłem ją i przetarłem dłonią zakurzone, popękane siedzisko. Zabrałem się do procedury rozruchowej. W pierwszej kolejności podłączyłem aku który został wyciągnięty w zeszłym roku do prostownika. Spuściłem stare paliwo ze zbiornika i z gaźnika i nalałem świeżego. Przykręciłem i podłączyłem klakson który nie pamiętam kiedy odpadł od nadmiaru wibracji generowanych przez jeden cylinder. Na dobrą sprawę nigdy nie działał więc zapomniałem o jego ponownym przymocowaniu. Po półtorej godzinie włożyłem baterie na swoje miejsce i przykręciłem kable. Przekręciłem kluczyk. Kontrolka luzu błysnęła zielenią. Kranik odkręcony. Ssanie do końca i rozłożenie kick starter'a. Pierwsze solidne kopnięcie, nic. Za drugim kopnięciem silnik zagrał jak by był zgaszony wczoraj. Uśmiech na mojej twarzy był przepełniony radością. Sprawdziłem działanie świateł, kierunków, swiatła stopu i nawet klaksonu. Działało wszystko! To nazywa się magia chwili.
Jeszcze raz spojrzałem na motocykl niedowierzając jak udaną jest konstrukcją. 33 lata na karku i tylko niewielkie ślady rdzy. Oryginalny lakier, żadnych zmian. Wszystko takie jak fabryka wypuściła na światło dzienne. Jeszcze raz się jej przyglądnąlem. Nowe opony, nowy napęd, nowe klocki, świeży olej, odświeżony filtr powietrza. Lśniące chromy, skrzypiace podnóżki pasażera podczas ich rozkładania. Tak, to jest to. To motocykl który jest ze mną od 15stu lat, którego znam na wylot. Jest ładną, zgrabną, proporcjonalną konstrukcją z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Ma jeden cylinder, jeden gaznik i dwa wydechy, po jednym z każdej strony. Jej koła są szprychowe , uzbrojone w obręcze DID. Spala niewiele poniżej trzech i pół litra benzyny i nigdy, ale to nigdy mnie nie zawiodła. Była jedynym środkiem lokomocji w moich młodzieńczych latach i pozwoliła na zwiedzanie sporej części polski jak i Czech. Byłem na niej z moją teraźniejszą żoną nad Soliną i kilka razy w Pradze. Zdarzyło się nawet odwiedzić Brno poczas rundy moto GP. Spaliśmy obok niej kiedy ona stała obok nas. Udostepniała swoich luster przy nakładaniu makijażu jak i była suszarką dla mokrych ręczników.
Te wszystkie myśli przelały się przez moją głowę kiedy wpatrywałem się w nią pracującą już na wolnych obrotach. Jej gang jest jedyny i bardzo soczysty. Singiel generuje 19KW i potrafi rozpędzić się ze mną na pokładzie do nawet 140km/h! Jest po porostu wyjątkowa.
Wyjechałem przed siebie. W dynamiczny sposób sięgłem pierwszych sześciu dych, aby pozostać przy tej prędkości. Szybka zmiana kierunku podczas omijania studzienek, tak dla zabawy, dla sprawdzenia sensytywności ruchów. Szyba kasku otwarta. Zapach wiosny wszechobecny , nie dostepny dla kierowców aut. Jedyny ciepły, słoneczny dzień poczas kruciutkiego pobytu w Polszy.
Na przeglądzie jeden z dwóch organów wydających zaświadczenie o przeglądzie był wyraźnie nie zadadowolony, kiedy grzecznie zapytałem jak długo to potrwa. Obruszony odburknoł że pół godziny, na co jego współtowarzysz dodał - albo nawet i więcej. Kiedy przyszła moja kolej po jakichś dwudziestu minutach, sprawdził tylko światła, kierunki i światło stopu. To tyle, nic wiecej ani mniej. Byłem zaskoczony, jak niewiele z siebie dał. Na koniec oznajmił że nie ma mi jak wydać i żebym pojechał rozmienić pieniądze. Na szczęście byłem wciąż w dobrym chumorze i powstrzymałem się od skomentowania jego braku podstawowego przygotowania do pracy. Na zewnątrz stał jeszcze jeden motocyklista w kolejce którego poznałem kilka minut wcześniej. Bez problemu rozmienił dychę siedząc wygodnie w siodle Kawasaki Vulcan o słusznej pojemności dwóch litrów. Po zapłaceniu facet beznamiętnie oddał mi dowód rejestracyjny i tyle. Ani dziękuję ani pocałuj się w dupę.
Na stacji paliw, kiedy tankowałem motocykl podszedł młody mężczyzna. Myślałem że będzie chciał mi pomóc w tej czynności, z którą napewno bym się z nim nie podzielił. Zagadał coś do mnie ale go nie usłyszałem, przez wciąż założony kask. Powiedział jeszcze raz, tym razem głośniej.
- fajny motocykl, dobrze się na nim jeździ?!
- bardzo dobrze! - odparłem lekko zaskoczony.
- który to rocznik?! - hmyyy, z jakiś 84, 1984!
- też planuje kupno motoru, życzę miłego dnia! - powiedział na odchodne, wpatrując się wciąż w niewielką konstrukcję motocykla skąpaną w promieniach popołudniowego słońca.
- dzieki, trzymaj się! - odpowiedziałem ożywionym głosem.
Niby nic takiego. Zwykła wymiana zdań, która w konsekwencji jeszcze bardziej ożywiła mój dzień.
Co do planów związanych z przejażdżką były nawet ambitne. Myślałem o zrobieniu większej ilości kilometrów gdyby nie ta cholerna pogoda. W niedziele było paskudnie i chłodno. Gruba warstwa chmur i silny wiatr z zachodu. Temperatura sięgneła może 12' i to tyle. Było po prostu nie przyjemnie. Na dobrą sprawę nic w tym wielkiego że zrobiłem tylko średnie okrążenie, bo przecież liczy się coś zupełnie innego. Najważniejsze że znowu to poczułem.
Pozdro dla wszyskich chłopaków jak i dziewczyn w siodle.
Narka.
Komentarze : 3
Dzisiaj Matkę Twojej Babci z mniejszym serduchem zabrałem na spacerek. Nie miała zadyszki.
Dokładnie tak jak piszesz.
Poza tym fakt, że gdzieś daleko czeka na mnie motocykl, stymuluje moją psychikę i pobudza do działania :)
P.s.
Dzisiaj rano widziałem TUONO ktorą sprzedałem dokładnie rok temu. Mega wrażenie. Magia zdarzeń wciąż trwa :)
Pozdro.
warto trzymać takie klasyki. za 20 lat to dopiero będzie rodzynek.pozdro