Najnowsze komentarze
Dzięki chłopaki. W Londyńskim ruc...
Jeździłem i potwierdzam. Dobre to ...
Okularbebe2 do: KTM 1290 Super Duke R
Dzięki ! Tak właśnie to powinno zo...
Coś w tym jest co piszesz. Lepsze ...
czasem stary hebel ma więcej chara...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
<brak ulubionych blogerów>
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

04.12.2016 08:27

Jesień dziewięćdziesiątego ósmego

    Motocykl legitymuje się pojemnoscią stu czterdziestu trzech centymetrów sześciennych. Jej silnik to jednocylindrowiec o tłoku wielkości połowy literatki. Nie ma on wielkiej kompresji bo i takiej mieć nie musi. Jest prostą, tanią konstrukcją dla wszyskich - no może prawie wszystkich. Moc tego niewielkiego silnika spalinowago, spalającego mieszankę benzynowo-olejową przygotowaną przez samego kierowcę to wartość 9KW, czyli niewiele ponad 12KM. Jej zawieszenie lub bardziej elementy wygładzające nierówności drogi to widelec przedni o skoku 185mm o miękkości krowiego placka znezionego na pastwisku. Tył to dwa olejowe elementy resorująco tłumiące o dwóch pozycjach nastawu o skoku zaledwie 105 mm. Tego typu zestawienie podwozia powodowało spore trudności podczas prowadzenia. Przednie jak i tylne kolo żyło własnym życiem bez jakiejkolwiek komunikacji między sobą. Przy przednim kole znalazł sie nawet hamulec tarczowy, ostry jak brzytwa, powodujący nie żadko dobijanie widelca niczym młot i kowadło. Wizualnie wyglądała bardzo ładnie.Podobała się ludziom.

     Nabyłem ją od kolegi Ł. Dzień w którym to nastąpiło był dniem wyjątkowym pod każdym względem, przełomowym. Początek jesieni dziewięćdziesiątego ósmego był punktem zero. Motocykl czekał na mnie na prywatnej stacji paliw na tyłach cmentarza obok hali sportowej w której nie raz grało się w piłę podczas SKSu. Było chyba wczesne popołudnie kiedy pojawiłem się tam w asyście mojego taty. To on był finansjerem tej mikro transakcji w kontekście jego postrzegania, jak i gigantycznej z punku widzenia mojej osoby. Pogadaliśmy chwilkę starając się zbić kilka złotych z ceny. Kolega sztywno się trzymał, zachwalając jaki to dobry sprzęt sprzedaje. W końcowym efekcie poszedł na mały układ i zalał ETZ do pełna, pod tak zwany koreczek.

    Był to moment niezwykle wyjątkowy i stresujący za razem. Był to mój pierwszy motocykl, tak więc doświadczenia z jazdy na jednośladzie miałem praktycznie zerowe. Dowód rejestracyjny miał być na moje imię i nazwisko co bezpośrednio wiązało się z rozpoczęciem nabijania zniżek na moje konto, dla firm ubezpieczeniowych. Stałem się jej pełnoprawnym właścicielem. Byłem z tego powodu dumny.

    Motocyklem miałem wrócić sam. Odległość była żadna bo zaledwie dwa kilometry. Musiałem ogarnąć temat. Silnik zapalił bez problemu wspomagany naciągniętą linką ssania. Ł przed moim odjazdem wytłumaczył jak należy się z nią obchodzić. Dodał rownież abym dobrze się nią opiekował. Byłem w lekkim amoku starając okiełznać i zsynchronizować moment ruszenia, czyli popuszczenia sprzęgła i dodania gazu. Uśmiechnołem się tylko ironicznie i powolutku odjechałem swoim pierwszym motocyklem.

    Prawko miałem już zdane ale wciąż czekałem na jego odbiór. Jazda tak więc była po czesci nie legalna. Ustaliłem wcześniej z ojcem którędy jechać, żeby zminimalizować ryzyko zatrzymania przez wymiar sprawiedliwości.

    Kiedy MZ nagle zgasła tato jak by wyłonił się z podziemi, tak jakby przewidział co nastąpi. Krzyknął tylko przez uchylone okno w srebrnej audi 100cc - cygaro - kranik odkreciles?! - O szlak qrwa - pomyślałem. - Nie, zapomniałem! Audi gwałtownie przyspieszyło i zatrzymało się dwieście metrów przede mną, czekając na rozwój sytuacji. Odkrecilem kranik w pozycję pion i kopnąłem w kickstarter. ETZ od razu zagrała. Czułem się nie inaczej jak żółtodziób, niedoświadczony i w jakiejś częsci bezbronny w stosunku do prostej mechanicznej konstrukcji. Zmiana biegów przebiegała topornie. Wywodziło się to bezpośrednio nie tyle z braku wyczucia, co z nieumiejętności jazdy motocyklem. Doświadczenia miałem tyle, co litościwi koledzy dali mi potrenować na ich simsonach, które były z kolei marką przeważającą w niewielkim mieście - jeszcze wtedy powiatowym.

    Należałem do grupy motocyklistów zważywszy na pojemność skokową pieca czy raczej podgrzewacza. Prawdę mówiąc nie miało to dla mnie większego znaczenia. Najważniejsze było że miałem w rękach kierownicę z manetką gazu po prawej stronie i silnikiem spalinowym pomiędzy wychudzonymi, lecz umięśnionymi od jazdy na rowerze łydkami. MZ była dla mnie statkiem kosmicznym. Silnik był wyjątkowo mocny jak dla kogoś kto zaczynał zabawę z jednosladami. Pracował miarowo wystukując charakterystyczne dyn dyn dyn. Przy nabieramiu pędu dźwięk przeradzał się w delikatny gwizd za sprawą długiego jak cygaro wydechu. One z kolei te najdroższe nie żadko były kręcone na spoconych udach kubańskich kobiet. Nabierały w ten sposób wyjątkowego smaku. Ekstaza trwała w najlepsze.

    Po dotarciu na miejsce gdzie trzymać miałem motocykl, oczy miałem rozwarte jak sto złotych, nie wierząc że jestem jej właścicielem. Tato oznajmił że muszę doprowadzić ją do porządku. Większość szprych pokryta była rdzą i za pośrednictwem pasty polerującej i szmaty miałem ją usunąć. Zaczęło się czyszczenie które trwało do samego zachodu słońca. Na koniec otrzymałem zgodę na rozgrzanie silnika podczas jazdy, ale tylko po polnych drogach w stronę lasu i spowrotem.

    Nawiązałem wtedy pierwszy kontakt z motocyklem. Palce bolały od wielogodzinnego polerowania, światło otoczenia zaraz po zachodzie słońca odbijało się w czerwonym zbiorniku paliwa i szkiełkach podwójnych zegarów. Silnik pracował miarowo gotów do skoku i tym samym zerwania przyczpności jelita nawleczonego na oszprychowaną felgę tylnego koła. Czas zwolnił praktycznie do zera. Byłem tylko ja i motocykl. Zapachy zaoranych, jesiennych pól zmieszane z dymem ognisk palonych gałęzi dawały podpis pory roku. Czułem się jako pan własnego losu. Kontrolowałem przebieg rzeczywistości. Byłem sam na sam z mechaniką prostej konstrukcji dwusuwa i wyczulonymi synapsami własnego organizmu. Poczułem jedność z maszyną.

 

 

    Obojętnym nie może być fakt przewlekłego słuchania w tamtym czasie old rock'a. Grupa Led Zeppelin w utworze "Ramble On" powinna zaostrzyć kontury minionego wycinka czasu.

 

Pozdro

 

Only to fly

Komentarze : 4
2016-12-10 14:36:46 msl

Super, też jako pierwszy "prawdziwy" jednoślad miałem MZ. Czekam na dalsze wspomnienia.

2016-12-05 17:33:26 IrekST

Fajnie, lubię czytać takie wspominki, przypominają mi się moje, a to fajne uczucie. Czekam na więcej!

2016-12-05 14:25:59 Calmly

MZ służyła przez kilka lat rozszerzając moj rewir poznawczy do promienia kilkudziesięciu kilometrów.
Pewnie coś jeszcze skrobnę na jej temat.

2016-12-05 12:47:17 jazda na kuli

taki tata to fajna sprawa. teraz dmuchają na te dzieci, chuchają...
a co potem się stało z MZ'tą?

  • Dodaj komentarz